czwartek, 11 marca 2010
W kinie
Nie
jak to nie?? Nogę muszę wyprostować. Kolano zaraz mi wyskoczy
Nie. Mnie też boli. Poza tym ja chodze na rehabilitację
ja nie chodzę, więc mnie boli bardziej, zwłaszcza w tych obcasach! Poza tym mówileś, ze jesteś gentlemanem...
Gdybyś była damą, udawałabyś chociaż że wierzysz, że nim jestem...
Kurwaaaa....(cicho, ze smutkiem)
Dama i gentleman... taaaak. Pieprzeni emeryci!
niedziela, 7 marca 2010
Pobudzacz
niedziela, 28 lutego 2010
M.pik
poniedziałek, 22 lutego 2010
Co.
niedziela, 14 lutego 2010
Zielsko
- 2 łyzeczki masła
- 1 big cebula
- 2 ząbki czosnku
- kostka rosołowa
- pół paczki włoszczyzny
- Duuuuża glowka sałaty (albo i 1.5)
- papryka chilli
- szklanka mleka
- gałka muszkatałowa
sobota, 13 lutego 2010
huragan
Zastanawiam się ile czasu zajmie mi jeszcze sprzątanie tego gruzu...
sobota, 6 lutego 2010
Z pamiętnika marketingowca...
- Nie twoja sprawa.
- Jest. Jestem zazdrosny.
- Powiedz to swojej żonie.
- Mówię tobie
- Znasz bajkę o śledziu i pieprzu?
- A co to ma do rzeczy?
- Ma. Śledź własną, pieprz cudzą.
- No wiesz…?! Mówiłem Ci..
- co mówiłeś?
- …że mam silne poczucie Twojej własności.
- Nie, ty masz silną potrzebę swojej promocji… zrób przecenę, zawsze się sprawdza.
czwartek, 4 lutego 2010
Musicology
Pisałam, że nie będę pisać o 2009? Nie tylko jestem wredna, ale także absolutnie niekonsekwentna. Zresztą, TAM, w piekle emocjonalnych wynaturzeń i wynurzających się myśli nie ma słowa o muzyce. Będzie tutaj.
Rok 2009 zaczął się koncertem Myslovitz, których nie widziałam ponad 10 lat, kiedy to sama zaprosiłam ich do zagrania koncertu na charytatywnej imprezie. W marcu z kolei śpiewałam na psychodancingu z Maleńczukiem. Na mniejszych koncertach i imprezach trwała zimowa supernova. Emocji w klimacie jazzowym z półki Toma Waits’a dostarczyła Holly Cole w ramach Ery Jazzu. Czerwiec rozłożył mnie na łopatki – kilka godzin w pozycji horyzontalnej spędziłam pod Olimpicstadion, by sciskać barierkę fanzone mojej ulubionej trójcy z Basildon. Tak też się stało – koncert Depeche Mode osłabił moje serce, podobnie jak powtórka z rozrywki już w 2010 (także w Berlinie). Nie wytrzymałam jednak długo, bo już 22. Czerwca podziwiałam boskie uda Trenta Reznora. Po koncercie miałam zakwasy, któremu towarzyszyło lekkie rozczarowanie związane wyłącznie brakiem „Closer” na setliście, czyli mojej ulubionej piosenki miłosnej. Imponujące wrażenie robiły samoloty zniżające się do lądowania – na zmianę z oślepiającymi reflektorami, które grały razem z Nine Inch Nails.
Początek lipca spędziłam na polu namiotowym Open’er by stwierdzić, że jestem już zdecydowanie za stara i zbyt wygodna na biwakowanie. Ocaliło mnie parę świetnych występów, zwłaszcza Faith No More oraz łysy dresiarz Moby. Na Kings of Leon dotrwałam tylko na Sex on fire, bo żadnego ognia niestety nie było. Stojąc w cholernym słońcu narzekałam na brak wódki, gdy prawdziwy power wyrywał się z gardła Beth Ditto.
Po powrocie uspokoiłam się prawie na miesiąc, by przygotować się na atak pierwszego kręgu na chorzowskim koncercie U2. Gardło zdarte, atmosfera niepowtarzalna. Podczas New Year’s Day - czerwona koszulka w górze. Nadszedł wrzesień i w Teatrze na wyspie Łazienek Królewskich obchodziła swoje urodziny Marysia Peszek. Oj, mocno mi się kojarzy i sporo przeszłam z jej muzyką, na szczęście było już na tyle ciemno, że nie musiałam się wstydzić tych paru łez. To były chyba najcięższe łzy 2009...
Później, w konsekwencji nieprzyjemnych wydarzeń zaszyłam się w domu i słuchałam muzyki z płyt, za to unikając ludzi. Spontanicznie wyrwałam się jedynie na Placebo, zapomnieć na chwilę i poczuć się niewątpliwie jak seniorka w tłumie emo-nastolatków.
Koncerty to jednak nie wszystko, bo głośniki i słuchawki wiele przyjęły. Po obejrzeniu „Berlin calling” odwaliło mi na punkcie Paula Kalkbrennera, co wiązało się z nerwowymi podrygami prawej nogi pod biurkiem. I nie tylko tam. Przypomniałam sobie Faith No More, odkryłam Lovage i Gazpacho. Nocami słuchałam Fever Ray, Lisy Gerrard, Peace Orchestra i nowej płyty Kayah. Często budziłam się z Gossip. Spodobały mi się syntezatory La Roux i Little Boots. Poznałam Infected Mushroom, zachwyciła mnie Maria Awaria, ale przede wszystkim oszalałam na punkcie MUSE. W Rankingu Last.fm okazało się nawet, że słuchałam ich więcej nawet od Depeche Mode. Życzenie na 2010: zobaczyć ich na żywo.
To chyba tylko tyle.
poniedziałek, 1 lutego 2010
Psycho
Ktoś powiedział, że mam diabła w sobie, który umiera, gdy zaspokoje swoje pragnienia. Tworzą podpaloną linię bungee, spełniające się złe proroctwo, słodkie kuszenie z zagryzionymi wargami, lepkimi ustami, które wypuszczają język słodkiej nadziei. Skaczę więc niby odpowiedzialnie, w uprzęży utkanej z bezpiecznych haseł feministek z jadem intrygującego samczego marzenia ...mam świadomość ich pajęczej mocy skoro tną mnie noże emocji, nasiąkają benzyną i iskra pożądania trwoni całą mądrość. Całą mnie. Pieprzę to, dopóki omija mnie psychodelia miłości. Pieprzę to.
niedziela, 31 stycznia 2010
Papiery na...
Jutro zaczynam nowy rozdział swojej kariery. Wypełniam dziwne formularze, podpisuję się pod znajomością zarządzeń i ustaw. Dwa kroki w tył na koncie, ale o podjęciu decyzji zadecydowały prestiż i rozwój. Po pięciu latach spędzonych w korporacji, po bitwach, waleniu głową w mur, przygotowanych prezentacjach i tekstach, pod którymi podpisywal się szef, udowadnianiu że jednak cuda się zdarzają będę odpowiedzialna za swoje pomysły, osobiste porażki oraz autorskie sukcesy. Fakt, czuję mocny oddech obawy utwierdza mnie jedynie w przekonaniu, że wiele przede mną. Jeśli nie, zacznę uwodzić headhunterów...
Nie ma w tym żadnej kropli nieśmiałości, niewiary czy zastanawania się nad ewentualnie popełnionym błędem. Jest ryzyko, jest szansa...że zobaczy się więcej niż reszta jak przy zaciągnięciu się zakazanym papierosem. Nie ma antykoncepcji na grzechy, pomyłki czy brak bezpieczeństwa. Plan wycieczki obejmuje adrenalinę, namiętności oraz nastrój w kratkę. Ubezpieczenie nie obejmuje przeżywania życia, chyba że je się jedynie... spędza.
sobota, 30 stycznia 2010
niewyczerpane źródło bajek...
piątek, 29 stycznia 2010
Znowu nadszedł styczeń...
Potrzebowałam roku by wrócić, by pisać, czy ochłonąć z własnego życia... czasem tak wiele myśli odbija się od czaszki, że trudno je ustawić w kilku linijkach słowa pisanego. Nie potrafiłam ułożyć nic, co choćby zawiera odrobinę mnie.
Nie będę podsumowywała tego roku. Dużo tego było, zdecydowanie zbyt wiele jak na moją równowagę w masce twardej kobiety. Postanowiłam, że pewnego dnia otworzę podobny dokument Worda, taki zupełnie czysty i napiszę scenariusz. Historię, która wywróciła mój świat przedstawię jako komedię i ....kiedyś uwierzę, że to tylko kiepski film.